Patrząc w przeszłość zauważymy, że naszym wyjazdom na turnieje towarzyszą różne „ciekawe” zdarzenia. Wyjazdy na Litwę, lub tylko przejazd przez nią są w szczególności ekscytujące. Serię niespodzianek rozpoczął Sieraj łapiąc się na rozkładówkę Litewskiego tygodnika dla policjantów z drogówki. Następne co nas spotkało na drodze to lis maści kremowej. Byliśmy z nim umówieni o północy 245 km od Rygi, chłopak(lis;) się trochę naćpał i nas nie zauważył, na pewno zaś poczuł. Szybko się pozbierał bo jak wracaliśmy to już go nie było ;) Ale na pewno zaliczył najmocniejszy zgon w swoim życiu.
Koło godziny 3.30 (Łotewskiego czasu) minęliśmy przyczajony i czyhający na zbyt szybkich kierowców radiowóz, potem zaś jako że jesteśmy kulturalni i lubimy pomagać innym, pierwszego napotkanego kierowcę postanowiliśmy ostrzec zwyczajowym „mrugnięciem” światłami. Ku naszemu wielkiemu zdziwieniu kierowca, którego właśnie uratowaliśmy od niechybnego mandatu, włączył koguta. W tym momencie już tylko modliliśmy się żeby nie zawrócił, gdyż sąsiedzi Łotyszów, Litwini dysponują kosmiczną technologią i potrafią nagrywać kierowców jadąc z naprzeciwka. Szczęśliwie nasze prośby zostały wysłuchane albo po prostu łotewska policja nie posiadła jeszcze tej technologii.
Godzina 4.30 zajeżdżamy pod „Club 1943” czyli nasz wypasiony hotel, w którym doba kosztuje jedyne 6.50 LTL (czyli łatek, lub też tak zwanych przez nas: łotewskich sk****synów). Na wejściu powitał nas znany łotewski obieżyświat Gundars oraz jego w połowie pełna butelka whiskey (nie mylić z whisky). Na pierwszy ogień poszedł Majonez, który przez całą drogę umierał na tylnej kanapie Clio, uznaliśmy, że dobrze wpłynie to na jego zdrowie. Gdy pomogliśmy Gundarsowi opróżnić butelkę jego „papierowej” (jak określił to Alek) whiskey udaliśmy się na spoczynek do naszych apartamentów. Sieraj, Calin i Joda już spali, gdyż jako pierwsi dotarli do hotelu (nie dziwne w końcu wyjechali kilka godzin przed nami). Ale z tego co mi wiadomo chłopaki przed pójściem spać wypili kilka winek. Ponieważ byliśmy strudzeni podróżą postanowiliśmy z Rogalem chwilę porzucać dyskiem, na korytarzu.Pobudka w sobotę rano nastąpiła o godzinie 8.00, zjedliśmy śniadanko (menu było obfite: chiński kociołek, jajecznica, kanapki z pasztetem, na bogato jednym słowem). Gdy już zaspokoiliśmy nasze wilcze apetyty ruszyliśmy na poszukiwanie turniejowej hali, niestety nasz skład uszczuplił się o Majoneza, którego zaatakowało jakieś wredne choróbsko i nie był w stanie grać. Po dotarciu na salę zaczęliśmy rozgrzewkę i o godzinie 11.30, o ile dobrze pamiętam, rozpoczęliśmy mecz z drużyną RTS. Wygraliśmy z nimi 11:7. Mieliśmy tylko jedną zmianę, ale na następny mecz miały do nas dołączyć posiłki z Niemiec. Niestety sławna niemiecka niezawodność tym razem dała przysłowiowej dupy i nasze wsparcie się nie zjawiło. Kolejny mecz rozegraliśmy z drużyną Life is Good i ulegliśmy im 7:11. Byliśmy strasznie rozgoryczeni ponieważ meczyk był do wygrania. Kolejna ekipa, z którą stanęliśmy w szranki była rosyjska ekipa Real Five, z tego co powiedział Rogal wynikało że mieli w składzie kilku reprezentantów Rosji. Ponieśliśmy sromotną porażkę. Ale nie wszystko było jeszcze stracone.
Ostatni mecz graliśmy ze znaną nam z Ultifreeze oraz Zarazy wileńską drużyną Vorai sponsorowaną przez gumy do żucia Dirol, które zawierają śmiercionośny aspartan (teraz już wiemy czemu je rozdają po meczach). Zaczęliśmy całkiem nieźle od straty 4 punktów. Później nie było lepiej, ale mieliśmy niesamowitą! motywację i byliśmy strasznie nakręceni, walczyliśmy do samego końca. Niestety nie udało nam się dogonić wyniku. I polegliśmy. Po meczu Rogal został wybrany przez Vorai MVP meczu i w nagrodę dostał swoja własną porcje aspartanu.
Kolo godziny 17 zmęczeni, ale nie w kiepskich nastrojach, bo poszukiwacz jądra ziemi – Calin odkrył, że jeśli następnego dnia wygramy pierwszy mecz to będziemy jeszcze walczyć o miejsca 1-8. Odkrycie to poskutkowało tym, że podjęliśmy męską decyzje o wypiciu 4 piw na łebka i wczesnym udaniu się na spoczynek. Pierwszą część planu wypełniliśmy wzorowo natomiast w drugiej części przeszkodziła nam gra ACTIVITY. Jak na grę dla dziesięcio-latków, przysporzyła nam ona momentami wiele trudności. Bardzo jesteśmy ciekawi jak taki młody człowieczek narysował by „debiutanta” lub „czosnek” lub wyjaśnił słowami czym jest „droga pod ryglami”, nie wspominając już o pokazaniu „jadu kiełbasianego” czy „jądra ziemi” . Nie mniej było zabawnie i bardzo miło spędziliśmy czas. Dobry humor popsułem ja, obalając odkrycie Calina. Mieliśmy grać o godzinie 9 a nie o 11.30 i nie o miejsca 1-8 lecz o miejsca od 9 – w dół. Mimo to wciąż byliśmy pełni optymizmu i uznaliśmy że zajęcie 9tego miejsca będzie niezłym wyczynem. Z tak ambitnym planem poszliśmy spać.
Na sale wyjechaliśmy przed 8 i tym razem pojechał z nami Majonez, który odzyskał trochę sił. Pełni dobrych myśli, przystąpiliśmy do bolesnej rozgrzewki. Nasze mięsnie po sobotnim graniu odmawiały współpracy i niechętnie poddawały się jakiejkolwiek formie ruchu. Szczęśliwie na czas trwania meczy okazywało się, że można jeszcze z nich trochę wykrzesać. Jednak nie było to wystarczające i w niedziele wtopiliśmy wszystko łącznie z ostatnim meczem z organizatorami turnieju. Ten ostatni mecz nas już totalnie dobił. Niedzielnym standardem było przegrywanie od samego początku 0 do 4. Dało nam to wiele do myślenia i sprowokowało późniejszą dyskusję przez CB. Na osłodzenie gorzkiej porażki, po kąpieli i posiłki poszliśmy obejrzeć finał dywizji Women i Open. Było na co popatrzeć. Dziewczyny reprezentowały naprawdę niezły poziom zarówno swoją grą jak i wyglądem zewnętrznym. Jednak w porównaniu do męskiego Ultimate ich gra wydawała się znacznie mniej dynamiczna.
Finał Open był niesamowicie szybki i zacięty moskiewska drużyna SOKOL pokonała drużynę z Litwy HARDCORE ULTIMATE. Na wręczeniu nagród liczyliśmy, że uda nam się zaprezentować nasz mini show z cinquecento w roli głównej, jednak niestety nie otrzymaliśmy nagrody SOTG, i generalnie czuliśmy się pominięci w czasie ceremonii rozdania nagród jedyne słowa jakie padły na nasz temat to „kompania z polszy”. Żadnej nazwy ani nic. I w dodatku nawijali w niezrozumiałym dla nas języku.
Znudzeni długa podróżą postanowiliśmy się zabawić w kotka i myszkę na jednym z ostrołęckich rond. Tak na prawdę to Rogal nie wiedział gdzie jechać i czekał na Sieraja, dopiero po 5 kółkach okazało się że Sieraj jeździ po tym samym rondzie i też się zastanawia którędy jechać.
W Warszawie byliśmy dosyć późno, bo koło godziny 3. Alek i Majonez mieli pociąg dopiero o 5.50, wiec wraz z Rogalem i Jodą postanowiliśmy im dotrzymać towarzystwa. I to by było na tyle, kto nie był niech żałuje. A tym, którzy byli dziękuję i BIG UP !!
PS.: Wyjeżdżając z hotelu postanowiliśmy nagrać jak rzucamy dyskami z 6 piętra :D
4 komentarze:
Ale się uśmiałem się..dobre dobre...
klaszcze
"(...)szczęśliwie Rogal ma dobrą gadkę, świetną fryzurę i wrodzony urok osobisty(...)" hehe
tak trzymać! :)
i gratuluje cudnych przeżyć
pozdro Cicha
Ciekawe kiedy odbędzie się wyjazd na wschód bez jakichkolwiek przygód? Chyba nas tam nie lubią. Ale szacun za turniej i dzięki dla chłopaków z Astro:)
Prześlij komentarz